R54: Jojo Moyes "Zanim się pojawiłeś"
R54: Zanim się pojawiłeś...
Cześć,
za oknem szara aura, zimny wiatr, mżawka i ogólnie ponuro. Ale to nie przeszkodziło mi w tym, aby przeczytać "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes. I przyznam szczerze, że dawno nie byłam tak zła na autora za rozwiązanie książki.
Wiem, że nigdy tak nie rozpoczynałam recenzji, ale tym razem na prawdę muszę wyrzucić wszystkie emocje z siebie.
Mamy piękny melodramat w naszych rękach i jeżeli nasze serca są spragnione rzewnych emocji, to "Zanim się pojawiłeś" jest idealną książką. Rasowy romans stworzony na wzór historii przedstawionej w słynnym filmie "Nietykalni".
Główną bohaterką "Zanim..." jest przesympatyczna Lou Clark, która w wieku dwudziestu sześciu lat nie ma pojęcia co zrobić, aby jej życie nabrało kolorów, stało się atrakcyjne, nie mówiąc już o posiadaniu zaspakajającej pracy. Wszystko prosto się mówi, ale główna bohaterka w jednej chwili staje się jedynym żywicielem rodziny, która nie ma perspektywy, aby wyściubić nos chociażby poza granice miasta. Ma chłopaka, którego chyba nie kocha, wie ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu oraz ma przepiękne serce, które jest przepełnione goryczą, miłością, tęsknotą, radością, smutkiem i przykrością.
Pewnego razu przyparta do muru, przyjmuje pracę jako opiekunka osoby niepełnosprawnej. Autorka wspaniale przedstawiła Lou, która była niesłychanie przestraszona, czy aby nadaje się do tej pracy zwłaszcza od strony technicznej obsługi osoby niepełnosprawnej. Przeurocza dziewczyna zmierza w jedną stronę, gdy przekracza próg domu nowych pracodawców. Okazuje się, że opieka nie dotyczy osoby starszej a młodego mężczyzny w sile wieku, który cierpi na porażenie czterokończynowe. Perspektyw na wyzdrowienie - zero. Perspektyw na poprawę zdrowia pod względem odporności - zero. Poprawa jakości życia? I oto jest wyzwanie dla Lou. Zostaje zatrudniona na półroczną umowę o pracę.
Nie bez powodu - pół roku. Will złożył obietnice, że tyle jest w stanie dać czasu swojej rodzinie, która za wszelką cenę chce go przekonać do zmiany zdania...
Ponieważ Will nie chce tak żyć, Will nie chce być więźniem swojego ciała i wózka... i dlatego Lou ze swoją ciamajdowatością, pomysłami, śmiesznymi i niedopasowanymi strojami, i właśnie wielkim sercem - ma odwieźć Will'a od najmroczniejszego pomysłu na świecie. Nad zakończeniem życia...
Zaczyna się nieustająca walka z czasem, który przez całą książkę płynie nieubłaganie. Dzień za dniem, godzina za godziną. Szwajcaria coraz bliżej.
Całość utworu przedstawiona "oczami Lou", powoduje, że zakochujemy się w humorzastym Will'u i zwariowanej bohaterce. Przeżywamy jej rozterki, bolączki, fantazje, uniesienia i wszelkie inne przeżycia. Książkę chłoniemy całą swoją osobą. Napisana prostym językiem, nic komplikacji, cudo samo w sobie.
Jednak jedna rzecz mnie okrutnie zdenerwowała... Autorka strzeliła mi w sam środek serca: brak chęci walki o drugiego człowieka, o miłość, o radość. Moyes udowadnia wszystkim, że miłość nie zwycięża jednak wszystkiego. Że braterstwo, wsparcie to nie wszystko, że słowa "kocham Cię" to małowartościowe słowa dla osoby skrzywdzonej fizycznie...
Nie chce tak i nie lubię tego typu zabiegu. Dlaczego? Dlaczego? A no dlatego! Bo taki obraz zobaczyła autorka w swojej wyobraźni i uznała, że tak musi być. Bo zakończenie daje nam perspektywę na dalszą historię Lou, która z chęcią poznam.
Nie mogłam się powstrzymać i nawet jeśli jechałam w pociągu, i jeśli nawet sto ludzi wokoło mnie patrzyło co się ze mną dzieje, nie mogłam ochłonąć i przeżyć tego zawodu, rozczarowania bohaterki. Jej emocje były moimi emocjami, jej zawód był moim. W moim sercu pojawiła się gorycz. Dlaczego?
Nie umiem ocenić zakończenia, ale spróbuje. Przez 382 strony biegniemy z czasem. Pragniemy happy endu i w sumie on nastąpił. Ta książka ukazuje nam pewną życiową naukę - że w naszym życiu pojawiają się ludzie, którzy robią w nim pozytywny i negatywny bałagan, gdy nagle okazuje się, że oni odchodzą (umierają, rezygnują z nas, zmieniają priorytety). Są jak książki. Koniec rozdziału, ostatnia strona i już. I albo wracamy do tej książki (kartkujemy ją, dotykamy, przytulamy), albo odkładamy w najciemniejszy kąt naszej biblioteki. I tutaj Will był rozdziałem w życiu Lou... W książce o tytule "Życie Clark". Ona uczy się dzięki niemu pewności siebie, dostosowuje się i rozwija, staje się sobą. A on? Odnoszę wrażenie, że to był chwilowy promień w i tak już zakończonym etapie.
Dlatego tak trudno mi przegryźć to rozwiązanie. Przecież - już w naszym życiu, tym autentycznym, tu i teraz - nieraz właśnie ten promień powoduje, że najgorsze staje się banałem, który nie znaczy już tak wiele, jak wtedy w momencie załamki. Doznałam tzw. "pękniętego" serca. Autorka tym rozdziałem, tą historią zaorała moje emocjonalne serducho. Jednakże wniosła masę sygnałów do przemyślenia. Każdy może znaleźć się w sytuacji Will'a i Lou...
Czy nasza historia potoczyłaby się tak samo? Nie umiem tego określić...
Książka - wzruszająca, dotykająca na maksa nasze zakamarki. Zakamarki duszy, serca, organizmu, wszystkiego. Ja osobiście polecam pod kątem przeżyć odnoszonych do naszych codzienności.
Historia tej pary powoduje, że musimy się na moment zatrzymać i posprzątać w swoim życiowym- emocjonalnym bałaganie, który dzień za dniem się pojawia, albo znika.
Moja ocena - 9/10.
Dziewiątka za to, że moja osoba, nie mogła pogodzić się z decyzyjnością i zimnem kalkulacji bohatera. Oczywiście również dlatego, że historia przypominała mi bardzo "Nietykalnych" i czasem zamiast czytać szukałam podobieństw.
Jednak nie jest to jakiś wielki minus. Cieszę się, że takie historię widzą światło dzienne i jedne od drugich szukają w sobie inspiracji.
Takie historie nieraz pomagają nam się przełamać do tego rodzaju znajomości, do wyluzowania. Do śmiałości, osoba niepełnosprawna to przecież jeden z nas!
I czasami takie książki pomagają nam dotknąć tematu z bliska.
Warto!
- Si
31.07.2016
Dobry wieczór wszystkim!
Jestem świeżutko po obejrzeniu filmu "Zanim się pojawiłeś" i nie będę ukrywać, że ostatnio tak buczałam na "Gwiazd Naszych Wina". Nie szkodzi, że w zaciszu domowego ogniska oglądałam piękną ekranizację... to nie przeszkodziło w tym, aby wylać hektolitry łez i wciąż przeżywać te same emocje co przy czytaniu książki.
Dotknęłam wizualnie tematu. Super gra aktorska. Nie mogłam oderwać wzroku od zjawiskowej gry Sam'a Claflin'a i Emilii Clarke. Bardzo bardzo polecam film, jak ktoś nie darzy książki sympatią. O ile książka jest głęboko i szczegółowo dopracowana to film jest okrojony tak, aby obserwator nie poczuł się obdarty z istotnych faktów. Film jest piękny, klasyczny rasowy melodramat. Chusteczki w garść i do obejrzenia!
Zapraszam!
10/10
-Si
Komentarze